Zmysłobranie
…kadry, te zobaczone, te zapamiętane, te zabezpieczone w archiwum pamięci, tej najcenniejszej bo emocjonalnej.
Blog – niech on będzie takimi naszymi kadrowaniami, które i Państwa emocjom polecać chcemy….
–
Ze starych skrzypiących słuchawek dudni bas, bębenki ledwo wytrzymują, głowa kołysze się delikatnie do rytmu. Recytuję bezgłośnie rymy Taco Hemingwaya odłączając się od rzeczywistości. Kolejny wtorek, kolejna wystawa – taka już tradycja, albo przyzwyczajenie… pogoda depresyjno- jesienna, delikatna mżawka zaburza widoczność, poprawiam szalik, przecieram okulary. Mijam Anny i Szewską. Z lekko skwaszoną miną uchylam drzwi Bunkra sztuki.
Słuchawki zamieniam na aparat. Biorę niezbędną papierologię z jedyną słuszną ideologią i zagłębiam się w przestrzeń…
Pamiętam czasy małego berbecia, kiedy tato sadzał mnie na kierownicy, a siostrę na bagażniku swojej kolarki i pędziliśmy na zawsze inną wystawę. Spacerowałam wtedy po parkietach wystawowych z szeroko otwartymi oczami i prawdopodobnie jeszcze szerzej otwartą buzią.
Od paru dobrych lat rzadko zdarza mi się otworzyć szeroko buzię, a tym bardziej oczy. Każda kolejna wystawa w MOCAK-u gorszy i obraża estetykę, moją oczywiście – laicką. Zastanawiam się na ile ja nie pojmuję sztuki współczesnej, a na ile współcześni artyści dumają ideologię uprawiając „śliwki odrzutowe”, dorabiając ideologię do kompletnej beznadziei, albo przypadku. Jaki jest cel takiej sztuki…?
Mam dzisiaj w planach 3 bunkrowe wystawy. „Węże, sztylety i płatki róży”, Anię Zaradny i wyczekaną II Ogólnopolską wystawę znaków graficznych.
1 piętro – opadła szczęka.
Białe ściany z kilkoma kreskami i słowem – to Agnieszka Piksa. Bujam się po kolejnych ekspozycjach („Bądź człowiekiem – Czytaj!” – wyborne!) ilustratorów z lat 60-tych (to zdecydowanie moje faworyty) aż do dziś. Lekkie, niewydumane, niezobowiązujące, ale też – może od tego powinnam zacząć – nie głupie. Narysowałam psa w sekcji ostatniej, zabaw dla dzieci – co wzbudziło milczące zgorszenie u młodego nadzorcy w okularkach – i zbiegłam po schodach.
Piwnica (IIOWZG) – szeroko otworzyłam oczy.
Przede mną to co kocham i szanuję, śmietanka wybitnych Polskich grafików i ich znaki. Oj… jakbym te znaki przytulała dotykała, wieszała na ścianach, wielbiła. Ciągnące się pasy czarno-białych piękności, synonimy minimalizmu i stylu. Każdy pomyślany, każdy nie/perfekcyjnie wyrysowany, pomierzony, wyczuty. Jeszcze minut kilka, jeszcze runda honorowa na około filarów, jeszcze tylko na Morsa spojrzę, na Modę Polską…
2 piętro
W papierologii – sztuki „rzeźbiarsko-performatywne”, nie wiem czy przeważa ekscytacja – bo rzeźba dla której mam miękkie miejsce w sercu, czy strach – jakiś wrodzony przed ‘performancem’. Ciemno i cicho, krok…krok…krok – na dużej przestrzeni parę elementów, kawałek wyciętej ściany. Światło padające dokładnie tam gdzie miało padać. Na wpół oświetlone instalacje. Każda instalacja ma swój dźwięk, ma swój zapach, ma swoją teksturę. Znalazłam się w czarnym świecie czucia. Ręka wyślizguje się z kieszeni, żeby dotknąć wiszących materiałów, betonów, ucięć – wiem, że nie wolno – ale przecież trzeba! Głośniki, tuby, szumy i szmery. Gdyby nie skrawek Pałacu sztuki za oknem zupełnie bym się w tym czuciu i zawąchaniu straciła.
… stoję przed bunkrem skrobiąc parę słów w szkicowniku, czując jakoś bardziej dzisiaj zmysłowe planty…
P.